Dzień ostatni, dziewietnasty, albo dwudziesty :)
Najpierw, - bo początek przemieszczania się z gór Kaczawskich w kierunku Ślęzy zbyt interesujący nie był. Również z racji pogody - dokonczenie rozważań o behawioryźmie w górach.
Więc :
Kawałek za W.Kamienieniem, na średnio stromym, raczej łagodnym zjeździe, zbliżam się do dwóch piechurek. Z których jedna UCIEKA na lewo, druga na prawo, jak ta pierwsza zobaczyła, ża ta druga na prawo, to też do niej chce dołączyć. W tym czasie druga stwierdziwszy, ze pierwsza na lewo, to też zmieniła zadanie i koniec końców, zderzyły się na srodku ścieżki. Jedna klapneła na 4 litery, drugej udało się zejść na stronę lewa...
Widząc to zamieszanie, spokojnie wytraciłem prędkość, wykonałem kilunastosekundową stójkę jakieś 3 metry przed Paniami, dając im się pozbierać, powiedziałem "przepraszam, ale dałbym radę panie ominąć".. co zrobiłem i pojechalem dalej.
Widok zjeżdającego z góry z jakąś predkością rowerzysty, wzbudza niestety niepotrzebne emocje w innych użytkownikach szlaku. Zupełnie niepotrzebnie. Co te Panie będą wspomminały? i opowiadały innym? - no że gnał taki na złamanie karku i by je rozjechał, gdyby nie padły.
Ani nie gnał. Ani na złamanie. Ani nie rozjechał.
Zupełnie inne zachowanie zaobserwowałem kilka godzin póżniej, Z dziką rozkoszą (ze szczególnym podkreśleniem "dziką", w znaczeniu naturalną) zjeżdżałem czerwonym szlakiem od górnej stacj kolejki w dół do Swieradowa
Osobliwie inną bo stomizna większa, podłoże trudniejsze. Gdy z przeciwka pod górę któś wchodzi, (i tu wchodzili) z zasady szukam miesca do ominięcia, a jak go nie ma to do zatrzymania. Tam z omijaniem krucho bo szlak wąski w zdecydowanej długości, wiec przytuliłem się do krzaczków i czekam aż grupka przejdzie. A tu prowodyr grupy zwraca się do swojej trzódki - zejdzcie na bok, przepuście bikera. Nie nie, mówie, wchodzcie ,wchodźcie ja zdarzę, NIe nie, tobie trudniej ... i tak od słowa do słowa, że oni czesto spotykają rowery na szlakach i że im sie to podoba, i że podziwiają i czy to ciężko itd.
Można? można. Nie trzeba nas do rezerwatów zaraz zamykać.
... a przynajmniej nie wszystkich.
Tyle więc o ile i wracamy na kierunek Ślęza.
A zaczeło się wcale nie tak nieciekawie, bo jak tylku rusyełem z Podgórek, nomen omen w dół, to zaczeło padać i grzmieć. Padać to mało Lać i walić piorunami gdzie popadnie. Ledwo zdąrzyłe się ubrać deszczowo i stanąć pod drzewem,
No co? pod drzewem. Mniej padało....
:) Bycie łosiem nie jest łatwe. Ale to też temat na inne fora. Nie mnej zawrócił do mnie z piskiem opon uprzejmy tubylec i powiedzał - tam 300 m w prawo jest schron dla rowerzystów.
Jakoż był, fajny, nieprzemakalny, nieprzewiewny choć otwarty, ukryty na skraju lasu. Tubylcy wiedzą a dla przypadkowych są drzewa :)
Dalej już bez przeszkód (nie licząc kałuż) od wiady przystankowej do wiaty, miedzy chmurami i deszczami , to znaczy w przerwach miedzy padaniem ,zmniejszałem dystan do ostatniego szczutu Korony.
Gdy pojawiłem się w okolicy Ślęzy, sytuacja przypomianała tą spod Babiej Góry - szczyt zaczął powoli zatapiac się w churach.
Podjazd zacząłęm od strony Tapadła, skąd prowadzi szeroka szutrowa droga, gdzienniegdzie tylko zwęzająca się do dwóch kolein. NIezbyt agresywna, niezbyt wymagająca, prowadzaca żółty szlak i ścieżke dydaktyczną na szczyt.
W połowie drogi, byłem w połowie chmury. Na szczyt wjechałem w cudownej gęstej mgle, z widocznością na 30 m.
Jeszcze tylko wdrapać się na szczyt i wieżę widokową.... bez widoków :) i Jestem Posiadaczem Korony Gór Polski rowerem w jedym tripie :)
To miłe .
Aczkolwiek, mój chytry plan, żeby w schronisku postawić przygodnym innym zdobywcom tego szczytu 28 piw, spalił na panewce, bo nikogo w nim nie było :( :)
Postawiełem dwa::) miłej parze z Tomaszowa, która też była na rowerach i posiedziliśmy chwilę w schronisku pod Wierzycą do któego zjechałem czerwonym szlakiem.
Był karkołomny, NIe był to pierwszy zjazd tamtedy wiec wiem że można, ale kto zna Ślęze, wie, że w wilgotną pogodę ślezackie kamienie są zdradliwe śliskie i jeździ się na nich w niekontrolowany sposób.
Na koniec do Sobótki i do domu :)
1750 km, 30000 m w górę, 28 szczytów ~18 efektywnych dni, jeden rower, jedna wycieczka. Jedna Korona.
(Wiecej zdjęć tu : https://goo.gl/photos/ukVKeGqFUSHGvAd38 )